mam to na końcu języka

pewnego dnia w ramach dystansu do siebie i całego świata wrzuciłem na Facebook ten wpis - pochodzący oryginalnie z portalu poświęconego modzie:

to co mnie zaskoczyło w ciągu dnia, to ponad 100 różnego rodzaju reakcji (bo teraz każdy ma szansę przylepić do wpisu reakcję a nie ’lajka’; w końcu ’lubię to’ nie zawsze da się zastosować z przekonaniem do informacji o np. kolejnym ataku terrorystycznym czy świeżaku…). nie wiem czy zdarzyło mi się kiedykolwiek na FB dotrzeć do takiej popularności posta, ale to po raz kolejny sprowokowało mnie do przemyślenia tego, gdzie jako ludzkość jesteśmy.

Stanisław Lem, autor na którym praktycznie sie wychowałem, pisał wiele o tym gdzie jako ludzkość zmierzamy. niewątpliwie, jego głęboko, tragicznie wręcz naznaczona młodość, na pewno przez całe życie nie dała mu spokoju i odbiła się na jego twórczości. Lem przewidział nie tylko powstanie internetu (choć do końca życia był mu bardzo niechętny, czego również dowiecie się czytając powyższą pozycję autorstwa Wojtka Orlińskiego), ale również przechowywanie informacji na ogromną skalę w krzemie i innych substancjach, czy ciekawe zjawiska wynikające z naszego zgłębiania wiedzy na poziomie subatomowej. bardzo dużo, w zasadzie większość miejsca w swoich książkach poświęcił ludziom. tym co nami kieruje, gdzie są i czy w ogóle istnieją odpowiedzi na pytania absolutne (zło, dobro, sens istnienia) i jak kształtuje się ich interakcja. jest oczywiście wielu innych pisarzy, nie tylko polskich, ale nie wydaje mi się, żeby bliżej niż właśnie Lemowi było do opisu tego, jak teraz jako cywilizacja zaczynamy sami śmiecić sobie w głowach za pomocą coraz sprawniejszych maszyn cyfrowych - oraz jak do tego doszliśmy i co z tego będzie wynikało.

niestety, dzisiejszy świat i właściwie my wszyscy komunikujący się już wręcz tylko za pomocą emotikonów (po co słowa?) nieubłaganie prowadzi nas w stronę świata działającego mniej więcej tak. czy dziwić może zatem to, że w trakcie ostatniej premiery Apple’a, do ilustracji wspaniałości osiągnięć technicznych firmy, jeden z członków zarządu używa podążającej za mimiką twarzy emotikonki.. kału?

20 lat temu wiedziałem już, że budowa rozwiązań komunikacji - internetu - to najciekawsze zajęcie pod Słońcem. moje ‘ulubione’ zajęcie staje się jednak ofiarą ponurych rozważań Lema - oddzielenie sygnału w szumie staje się coraz trudniejsze, a sama komunikacja… staje się coraz bardziej banalna. setki aplikacji ‘do komunikacji’ - snapchaty, messangery, instagramy i inne, pogłębiają tylko zalew śmieci wypełniających internet. twitter poszerzył ostatnio limit 140 znaków do 280 - tylko… po co? i tak wszystko do czego już dzisiaj przywykliśmy “powinno zmieścić się w górnej 1/5 części ekranu”, czyli generalnie powinno zajmować nie więcej niż 1-2 zdania. i mieć dołączone zdjęcie lub animację kota.

co gorsza, nie chodzi tylko o czystą sferę komunikacji - przenosi się to na inne pola, w tym ostatnio popularne związane z bezpieczeństwem sieciowym (“say cyber once again, I dare You!” powiedziałby klasyk). coraz trudniejsze staje się dzisiaj odsianie treści złośliwych i wręcz wrogich w oparciu o reputację, a jeszcze do niedawna takie proste testy reputacyjne działały całkiem dobrze. musimy tworzyć metody oceny ryzyka korzystania z danej porcji informacji wejściowych czy wręcz całej aplikacji w sposób wielowektorowy. inaczej padamy ofiarą złośliwego oprogramowania transmitowanego w oparciu o teoretycznie zaufane kanały uaktualnień jak w NetPyetya czy ostatnim przypadku CCleanera. co gorsza (ale co ciekawsze!), specjaliści od bezpieczeństwa osadzili już nowoczesny odpowiednik SQL injection w DNA. historia zatoczyła piękne koło i za chwilę mówiąc “wirus” trzeba będzie powiedzieć czy bardziej atakujący elementy biotechnologii czy faktycznie “tylko” komputery stacjonarne czy laptopy. a skoro mówimy o wszechobecnym druku 3D, może za chwile i wirusy hybrydowe, pozwalające atakować i tkankę żywą i oprogramowanie, w zależności od napotkanej przeszkody? znane są już przykłady ataku migającymi diodkami czy ultradźwiękami na komputy oddzielone powietrzem od reszty infrastruktury atakowanego. scenariusz do ostatniej części “Gwiezdnych Wojen” był podobno napisany w całości na Macu odłączonym całkowicie od Internetu aby uniknąć wycieku jakiegokolwiek fragmentu.

w tym całym zalewie cyfrowego śmiecia, który trzeba odsiewać szukając istotnych, mądrych i ważnych informacji, pomaga nam coraz częściej wynoszona na piedestały matematyka i statystyka - a dokładniej, wywodzące się z nich metody analityczne oraz tzw. uczenie maszynowe. algorytmy, które pozwalają nam jednak masowo i dosyć sprytnie oznaczyć reputację, mogą też - i co ciekawe rządzą - naszym codziennym światem. w końcu to tylko narzędzie, a jak wiadomo narzędzia można użyć na wiele sposobów.

skończyłem lekturę świetnej książki Cathy O’Neill - ‘Weapons of Math Destruction’. jeśli chcecie poczytać o tym, jak w Stanach Zjednoczonych już od ponad 20 lat stosuje się różnego rodzaju modele matematyczne, dopalone jedynie w ostatnich latach zastosowaniem ‘Big Data’ (które teraz dla niepoznaki nazywa się raczej ‘jeziorami danych’ czy ‘oceanami danych’) do oceniania uczelni, warto tam zajrzeć.